Coś mnie trafi


30 marca 2019, 17:42

Rozpisałam się jak jakiś jebany Mickiewicz i przy zapisywaniu tego wpisu mnie wylogowało i całe wypociny poszły w diabły. Dzwonię na policję.

Nie tracę zapału i piszę jeszcze raz. 

Edukacja! O tym będę pisać po raz drugi i postaram się to odtworzyć jak najwierniej, bo podobało mi się to, co napisałam. 

Moją żałosną historię edukacji zna niewiele osob, a jest to temat tak wdzięczny, że szersze grono spadnie z krzeseł w spazmach niepohamowanego rechotu podczas czytania. To trzeba usłyszeć, jak najnowszą plotkę o Natalii Lesz.

 

Wystartowałam bardzo dobrze, więc nie będę się o tym rozpisywać. Podstawówkę skończyłam z czerwonym paskiem, bynajmniej nie na dupie. Rodzice dostali nawet list z gratulacjami. Aż dziwne, że nie wisi w złotej, rzeźbionej ramce nad telewizorem, zaraz obok Jezuska.

 

Gimnazjum to najgorsza gangrena. Dzieci myślą, że są bardziej dorosłe niż dorosli. Wspomnienia mam zarówno przyjemne, jak i turbo żenujące. Myślę, że każdy tak ma. Wystarczy przypomnieć sobie rozmowę z naszej klasy sprzed 7 lat. Zażenowanie rozsadza zwieracze. 

Dygresja: ten blog można polubić na naszej klasie, nie wiedziałam, że to jeszcze istnieje. Nie przypominam sobie, żebym usuwała konto, więc moje rozsadzające zwieracze zdjęcia pewnie tam ciągle wiszą. 

Gdy przyszedł czas zakończenia tego etapu edukacji, zorientowałam się że nie będę miała odpowiedniej średniej, aby mieć czerwony pasek i nagrodę! Borze tucholski, trzeba natychmiast coś wymyślić. Jako że miałam sztamę z wychowawczynią, powiedziałam jej, że z WFu mam 5, a miałam 3 (nie wiedzieć czemu, pewnie dlatego, że lepsze od testu Coopera było picie tymbarka pod sklepem). I tym chytrym sposobem nagrodę dostałam (ale opierdol mnie nie ominął).

Edukacja długofalowa szła mi dosyć siermiężnie, ale test gimnazjalny rozjebałam perfekcyjnie, powodując potok sraczki u nauczycieli. 

 

Następne w kolejce było liceum. Pierwszy dzień pierdolnął mnie w cymbał jak dzik w sosnę. Mój introwertyzm nie popychał mnie do poznawania nowych ludzi w tempie powiedzmy normalnym, dlatego też wybrałam najsłabszą sztukę ze stada i tak przetrwałam pierwszą lekcję. Jako, że dużo zyskuję przy bliższym poznaniu, po jakimś czasie miałam już grupkę znajomych z którymi szłam na długiej przerwie po buły do sklepu i jeździłam nad jezioro zamiast iść na hiszpański.

Nasze liceum nazywaliśmy zakonem, a to dlatego, że nauczyciele starali się wyśrubować poziom nauczania, tak że o mało nie srali pod siebie, kiedy przychodził czas pisania matury. Zauważmy, że w mieście były tylko dwa licea, więc konkurencja była zatrważająca. 

Nie wiem z jaką średnią skończyłam ten przybytek chwały i edukacji (i nie chcę wiedzieć), ale maturę zdałam śpiewająco. Polonistce aż gały krwią podeszły kiedy zobaczyła moje 73% z pisemnej. A na koniec trzeciej klasy z dziką rozkoszą wstawiła mi dwóję. Kobieta nienawidziła książki "król Edyp", więc mój wewnętrzny skurwysynek skacze z radości co rok we wrześniu. Teraz znowu skacze i nawet salto zrobił!

 

Druga część tej porywającej opowieści następną razą, najlepsze przed Wami.

Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz